Dużo piszemy, a raczej komunikujemy się pisząc.
Tekstowa forma komunikacji ma swoje plusy i minusy – czego jest więcej? Nie wiem, bo jak to zwykli mawiać prawnicy: „to zależy”.
Tekstowa forma komunikacji jest nie inwazyjna.
Pisząc nikomu nie przeszkadzamy, nie musimy wychodzić z biura, pokoju czy odchodzić od innych osób w grupie by napisać. Czy to dobry moment na komunikat, to zupełnie inna sprawa. Tu raczej o formę i treść, a nie fakt kultury, czy szacunku mi chodzi.

Olbrzymia ilość komunikatorów też nie bierze się znikąd. Jest popyt, to jest i podaż – znaczy się ludzie piszą. Używają komputerów, smartfonów, tabletów, a nawet smart zegarków.
Efekt pochylonej głowy widać na każdym kroku.
Nie każdy z pochyloną głową i oczami w ekranie od razu pisze.
Może gra, może czyta, a może ogląda. Wracam jednak do pisania.
Zacząłem od wygody, bo zawsze i wszędzie (no prawie), no i nikomu raczej nie przeszkadzamy, co ma miejsce w przypadku rozmów – tych przez telefon szczególnie. Wiedzą o co chodzi Ci, którzy nie raz mieli okazję być niemalże przymuszonymi do słuchania cudzych rozmów, wzdychań, sapnięć wzbogacanych wzruszaniem ramion, czy inną wymowną gestykulacją.
Przedział w pociągu, tramwajowy wagon, autobus, czy wiata przystanku. Nie wiem, jak to się dzieje, ale odbierając telefon przestajemy być tu i teraz – przenosimy się na inną planetę, gdzie ludzie wokół nas nie widzą i nie słyszą?
To bywa irytujące.
Tubalne lub piskliwe głosiki wybrzmiewające w tych wszystkich miejscach, gdzie bywa to najbardziej irytujące, naruszające naszą i tak już ściśniętą strefę komfortu.
Wybieram pisanie. Nikomu nie będę przeszkadzać.
Jednak pisząc narażamy siebie i odbiorcę komunikatu na liczne nieporozumienia. Nie dlatego, że słownik podmieni nasze słowo i zupełnie zmieni ono wydźwięk wypowiedzi, choć to także bywa istotne.
Jak słusznie i żartobliwie tłumaczy Profesor Bralczyk „Jest różnica, czy robisz komuś Łaskę, czy Laskę”, więc ignorowanie polskich znaków w tekście pisanym, nawet w komunikatorze, bywa ryzykowne. Podobnie z resztą ma się kwestia stosowania interpunkcji.
Mnie chodzi jednak o brak ważnego elementu w takiej formie komunikacji, a mianowicie brak emocji, które w klasycznej rozmowie bywają decydujące.
Emocji nie uzupełnią symbole uśmiechniętych, czy smutnych buziek, więc nawet jeśli wzbogacamy tekst pisany rozmyślnymi emotikonami, to i tak komunikat może być zrozumiany inaczej, niż wynikało to z intencji autora.
Czytałem kilka dni temu w internecie żartobliwy tekst, który mówił mniej więcej tyle: mamy usta by mówić mniej niż słuchać, bo uszu mamy parę, a skoro palców po pięć u każdej dłoni… to pisać należy na potęgę. Uśmiałem się, bo coś w tym jest, ale czas przejść do mówienia.

Ostatnio więcej mówię. Więcej niż zwykle, ale zdecydowanie więcej słucham, bo zgodnie z tym co powyżej para uszu i jedne usta – proporcje należy zachować.
Mówienie, jak mówienie – o rozmowę mi chodzi znacznie bardziej, niż o mowę samą w sobie.
Zaskakujące, jak w dzisiejszych czasach można jeszcze zachwycać się zwykłą wymianą zdań z drugim człowiekiem.
Rozmowa, kiedy patrzysz i widzisz.
Rozmowa, kiedy słuchasz i słyszysz.
Gdyby to nie wynikało jednoznacznie z tekstu pozwolę sobie na podsumowanie.
Nie mówię NIE komunikatorom, ale dostrzegam ich niedoskonałość w spełnianiu swojej roli, kiedy większą część dialogów przeniesiemy właśnie w to miejsce.

Mówię TAK klasycznej formie wymiany słów, myśli i uczuć.
Rozmowa, która nadal istnieje w swojej klasycznej formie winna być kultywowana, a nawet traktowana jako przedmiot nauczania.
Uważam tak, ponieważ zbyt często jestem świadkiem, a czasem nawet uczestnikiem, wymiany słów, które nie docierają do odbiorcy mimo, iż ma on dwoje uszu. Przedmiotem nauczania powinno zatem być bardziej słuchanie niżeli mówienie.